poniedziałek, 27 lutego 2012

Tajemnice

Każdy z nas je ma. Nie da się przed nimi uchronić. Czasem są to ukryte pragnienia czy marzenia, a czasem niesforne myśli, które siedzą gdzieś głęboko w nas i piszczą. Czemu piszczą? Bo chcą się uwolnić, wyswobodzić, a przecież tajemnice muszą być ukryte...

Nie uważam, że ukrywanie czegokolwie przed kimkolwiek jest dobre, jednak są pewne sytuacje w życiu, które może nie zmuszają nas do tego, ale jakby ułatwią czy skłaniają nas do posiadania tajemnic. Uważam, że każdy ma prawo do swojego prywatnego świata. Do swoich i tylko swoich spraw. Nikt nie musi o tym wiedzieć. Ba, nawet nie powinien. Tajemnice nie muszą być złe, mogą, ale nie muszą. Tajemnice to takie malutkie zielone duszki, które przelatują nad uchem i szepczą “jestem, patrzę, pilnuję”. To takie dobre duchy naszego umysłu. Żeby nie zwariować.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Rodzicielstwo

Czy lepiej być rodzicem pracującym i dostarczać swoim dzieciom dobra rzeczowe czy być rodzicem niepracującym i własnoręcznie wychowywać swoje dzieci? Tak, wiem, najlepiej to mieć trochę tego i trochę tego, ale załóżmy, że tak nie można. Że trzeba wybrać. Albo jedno, albo drugie. To co lepsze?

Rodzic, który pracuje na cały etat, albo i więcej nie ma za dużo czasu dla swoich dzieci. Daje im więc różne prezenty, wakacje na egzotycznych wyspach, pieniądze na rozrywki. Zagłusza swoje sumienie, a jednocześnie wydaje mu się, że dobrze robi, bo zapewnia swojemu dziecku wszystko co ważne i potrzebne.

Rodzic, który nie pracuje, albo pracuje, ale nie zarabia zbyt dużo - wychowuje swoje dzieci przez spędzanie z nimi czasu. Przynajmniej mu się wydaje, że wychowuje, bo potem i tak przybiega do szkoły z awanturą, że to szkoła zepsuła dziecko i nie potrafi je porządnie wychować!

Co lepsze? albo co gorsze? Jedna i druga sytuacja niesie za sobą ryzyko.  Dziecko wychowywane z małą ilością rodziców (czy można jeszcze mówić wtedy o wychowywaniu??) a dużą ilością dóbr materialnych ma ułatwiony start w życie. Szybko jednak psuje sobie to życie brakiem odpowiedzialności i bezmyślności. Ja tu teraz oczywiście generalizuję, bo tak mi jest łatwiej, ale życie pokazuje, że zawsze są wyjątki od reguły...
Dziecko wychowane przez rodziców, ale bez dużych pieniędzy, próbuje odbić się od “biedy” i ciągle gna do przodu. Ciągle chce więcej. Bardzo często ma ambicje, chce zostać KIMŚ.

Tutaj jeszcze nasuwa mi się taki jeden problem. Czy rodzice, którzy świadomie wybrali wychowanie dziecka zamiast kariery zawodowej, nie winią dziecko na swój wybór? Wiem, że nie powinni, ale czy tak się nie dzieje?

Za dużo w swojej pracy widzę dzieci, które są niedostosowane społecznie, mają problemy w domu czy są po protu smutne, żeby powoływać na ten świat jeszcze jedną istotę... za dużo tu niewiadomych i niepewnych, żebym bawiła się w “rodzicielstwo”... to nie dla mnie...

niedziela, 19 lutego 2012

Nowoczesne małżeństwo

Odbyłam ostatnio taką rozmowę przez gg:

osoba: mąż jest w domu?
ja: nie, wyszedł do knajpy
osoba: sam?
ja: no nie, z kolegami
osoba: a Ty?
ja: a ja nie, przecież jestem w domu
osoba: wy to jesteście naprawdę nowoczesnym małżeństwem

I teraz takie moje zastanowienie. Naprawdę jesteśmy?? Wiem, że wielu ludzi nie może zrozumieć, że nie chcemy mieć dzieci. Jesteśmy zbyt egoistycznie nastawieni do życia i zbyt leniwi, żeby zmieniać całe życie dla dziecka. Nie chcemy i już. Chodzimy osobno na imprezy, ale nie zawsze. Doszliśmy do tego porozumienia już dawno temu. Dlaczego mam męża nie puszczać na imprezy samego? Aaaa... rozumiem... zazdrrrość... nie, to nie ja. Ja tam wolę zaufanie. Każdy z nas robi to co chce, to co lubi - w granicach rozsądku, oczywiście. Są rzeczy, które robimy razem i które sprawia nam przyjemność. Jak dyskusje w sobotę czy w niedzielę rano, przy Yerbie. Testujemy wtedy siebie, kto więcej i szybciej powie i kto pierwszy nie nadąży.
Są rzeczy, które robimy osobno. Wtedy sobie o nich opowiadamy. To też jest przyjemne.

Takie to nasze małżeństwo. Szczęśliwe.

Generalnie nie lubię krytyki. Bardzo, bardzo. Nie lubię głupich ludzi i krytyki. Nie wiem czego bardziej. Chyba głupich ludzi. Jednak jak ktoś krytykuje mój sposób na życie... coś się we mnie gotuje i wzbiera. i wybuchnę, wcześniej czy później, ale wybuchnę. To jest pewne.   

sobota, 18 lutego 2012

Tęsknota?

“Uparła się moja tęsknota, uparł się dziki mój żal … “ (J.Tuwim) ...  tylko za czym? Za czym się tęskni? Za tym czego się nie ma, czego nie można dosięgnąć, co jest dalekie i odległe. Czyż nie? A czasem tęskni się tak po prostu bezsensu... na przekór wszystkiemu i wszystkim. Aktualnie brakuje mi słońca, ciepła wiosennego i wody bieżącej w kranie. Tylko tyle. Takie małe i skromnie mam wymagania.


Przy ostatniej rozmowie z girlfriends, oprócz tematu zazdrości (patrz post wyżej) pojawił się temat motyli w brzuchu i takiego rałszu zakochanego. Że jak się jest już w związku, a tym bardziej w długoletnim, to nie ma już takiego czegoś co przeżywa się na pierwszych randkach. A to przecież takie fajne. Jednak jest to tylko charakterystyczne tylko dla początkowych etapów znajomości, a potem już znika. Pewnie i dobrze, bo można by się wykończyć ciągłymi motylami, ale czasem tego brakuje....

… jak dobrze, że w lodówce czeka na mnie pinot grigio... i krakersy...  

czwartek, 16 lutego 2012

Zazdrość

W luźnych rozmowach z dziewczętami (w angielskim bardzo podoba mi się to słowo: “girlfriends”)wypłynął ostatnio temat zazdrości. Według nich, aby być w związku szczęśliwym trzeba od czasu do czasu tej drugiej osobie powód do zazdrości. Wtedy zazdrosny partner zaczyna się od nowa starać o swoją ukochaną bądź ukochanego, bo wie, że może go stracić. Pokazuje też, że jej czy jemu ciągle bardzo zależy. Przyznam się, że tego nie rozumiem. Dla mnie związek dwojga ludzi opiera się na zaufaniu, odpowiedzialności, miłości, przywiązaniu. Po co ta zazdrość? Czy to może potrzeba zwrócenia na siebie uwagi? To, że się lubi być w centrum zainteresowania? Czy ja, aby utrzymać swoje małżeństwo, mam dawać mężowi powody do zazdrości? Czy to o to chodzi? Jeśli o to, to ja chyba tak nie chcę... Zazdrość jest dla mnie bardzo złym uczuciem i niepotrzebnym w ogóle. Nic, a nic. Nie che mieć z nią nic do czyniena... jest dla mnie jak rollercoaster.... w górę i w dół, aż do zawrotów głowy... i jeszcze raz... a potem się leciiiii, i jak cię ktoś nie zatrzyma, to się już nie wstaje... zazdrość jest zła i niszcząca. Lepsza jest szczera rozmowa, jak coś się dzieje i dojście do wspólnych wniosków i kompromisów. Takie moje zdanie.

środa, 15 lutego 2012

Włoski i nauka rysunku

Czasem robię głupie rzeczy. Czasem bardziej, czasem mniej. Niektórzy pewnie posunęliby się do stwierdzenia, że bardzo często, jednak to nie tak. Uważam siebie za rozsądną, zorganizowaną osobę, która od czasu do czasu musi zrobić coś co wykracza poza ustalone normy zachowania. Chociaż trochę. Życie jest krótkie i trzeba brać z niego pełnymi garściami ile się da i wtedy kiedy tylko się da. W tym miejscu można by wtrącić kilka słów o konsekwencjach swego postępowania, ale po co? Po co psuć te kilka ciekawych linijek tekstu, które są takie beztroskie i bezmyślne? Choć raz nie przejmujmy się konsekwencjami!    

Jak to zwykle bywa, wpadłam po porannej Yerbie na szalony pomysł: CHCE SIĘ NAUCZYĆ WŁOSKIEGO! Mieliśmy w tym roku robić ocieplenie domu… mieliśmy (jak widać, czas przeszły)… jednak funduszy ci u nas za mało, jak zawsze zresztą, nic nowego. Trzeba robić to na co się ma ochotę w danej chwili i chyba wytrzymamy jeszcze rok bez ocieplonego domu? To jeszcze kwestia do przemyślenia, bo znając nas to może uda się jedno i drugie. Wiem, że już może lata nie te, ale G wierzy, że mi się uda, więc może warto spróbować? A G będzie rysował… jak dobrze mieć marzenia, chociaż takie małe, malutkie…

wtorek, 14 lutego 2012

Wybory vs komplikacje

Czasem (to chyba ostatnio moje ulubione słowo) musimy wybierać. Życie stawia przed nami wybory. Albo raczej my je sami sobie tworzymy, a potem całą winę przypisujemy “życiu”. Bo tak łatwiej. Tak wygodniej. Nie wszystko jest takie skomplikowane jak nam się wydaje. Wiele rzeczy czy spraw komplikujemy sobie sami, na swoje własne życzenie. Czyż nie jest tak? Nie lubimy nudy, rutyny i spokojnego bezproblemowego życia. Uwielbiamy narzekania, użalania się nad losem i tym, że ciągle jest za mało … za mało czasu, za mało pieniędzy, za mało...  A GUZIK! Kocham swoje życie! Uwielbiam spokój i rutynę i jestem bardzo zła, jak ktoś zakłóca mi mój porządek. Nie mam za mało czasu, tylko czasem trwonię go bezsensu, ale to też lubię! Nie mam za mało pieniędzy, tylko taką pracę, która jest średnio płatna, ale ją lubię! Mam czasem za duże wymagania, za dużo złości w sobie, ale to tylko moja wina, że tak jest, bo z tym nie walczę... nie widzę potrzebny.  

Naiwność i głupota ludzka (moja?)

Jak głupi może być człowiek w wieku 30-paru lat? Bardzo głupi i bardzo naiwny. Ciągle wierzy, że życie ma jakiś większy sens, że coś może zmienić. On sam. Tak całkiem sam. Naiwnie w to wierzy. Ma ideały i jakieś wartości, których próbuje się trzymać. Próbuje, bo nie zawsze mu to wychodzi. I czasem z buta dostaje. Ale się podnosi, bo musi, bo chce, bo ciągle jednak wierzy, że życie ma sens. Bo nawet lubi swoją pracę. Czasem bardziej, czasem mniej, ale lubi. Ale cóż z tego, jeśli inni próbują mu tą radość odebrać? Nie dać się! To chyba jedyna taka rada. Nie dać się i ciągle iść do przodu i ciągle wierzyć. Wierzyć w naukę, w ludzi, w ten świat, który choć czasem smutny i szary, to w większości jest naprawdę cudowny i niezbadany.

Może trochę zbyt pesymistycznie dziś, ale czasem trzeba. Trzeba zostać zrzuconym, trochę spaść, aby się podnieść. Bardzo szybko i bardzo skutecznie. Także to czynię. Z nadzieją na lepsze jutro… bo nadzieja, to takie miłe uczucie.

„Większość nauczycieli traci czas na zadawanie pytań, które mają ujawnić to, czego uczeń nie umie, podczas gdy nauczyciel z prawdziwego zdarzenia stara się za pomocą pytań ujawnić to, co uczeń umie lub czego jest zdolny się nauczyć.” A. Einstein

niedziela, 12 lutego 2012

Podróż za 8,50zł

W pociągu ciepło, nawet można powiedzieć, że przytulnie. Za oknem śnieg i szybko  zmieniające się widoki. Jadę na kurs. Kurs dosyć nudny. To nie tak, że zaparłam się, że niczego nie chcę się nauczyć. Nie, wręcz przeciwnie. Miałam bardzo duże oczekiwania i wiązałam z tym kursem spore nadzieje, ale czego można się spodziewać po wykładowcach, którzy są z innego pokolenia? Albo nawet z innego świata... Podejście jednego pana, jest takie, że najlepsi nauczyciele to byli przed wojną, że dyrektor szkoły musi dobrze prowadzić i mieć bardzo ładnie ułożone życie osobiste (w domyśle: nie może być np. rozwodnikiem). Czekałam tylko na stwierdzenie, że dyrektor musi być głęboko wierzącym i praktykującym katolikiem... normalnie bym wyszła...


Dawno nie marnowałam czasu w taki dziwny sposób. Jak na razie, nic nie wyniosłam z tego kursu. A nawet wniosłam - opłatę. Czasem jednak trzeba coś zrobić, że można było ruszyć z czymś dalej... ech... byle do czerwca...

Czasem nie trzeba czegoś naprawiać...

Jak coś się zepsuje, to co robimy? Bierzemy się za siebie (lub za męża, tudzież innego człowieka) i naprawiamy, żeby działało jak poprzednio. A co się okazuje potem? że trzeba było to zostawić, jak się zepsuło...

Przykład:

zepsuła się spłuczka w toalecie. No i woda, cały czas ciekła, leciała, kapała. No to się zakręcało zawór, żeby tej wody nie ubywało, bo przecież za nią się płaci. I jaki tego skutek? Woda zamarzła... po prostu, w sobotę rano, woda zamarzła i nie ma. A tak, jakby sobie ciągle leciała, to może by nie zamarzła? Tak przynajmniej twierdzi pan z wodociągów.

Trzeba przyznać, że brak wody, bieżącej wody, jest chyba gorszy od braku prądu. Albo przynajmniej tak samo zły...

...byle do jutra...będą rozmrażać rury... i już nigdy niczego nie będę chciała reperować, bez głębszego zastanowienia się nad tym czy to naprawdę ma sens...

Miłej niedzieli.

środa, 8 lutego 2012

Śledzie z jajkiem

a dokładniej to jeden śledź i jedno jajo. Już zjedzone. Dobre, bo samo białko. I Yerba do przepicia. Wiem, że już późno, ale stała sobie biedna Yerba dwa razy zalana, no to trzeba było ją pocieszyć... ...

Ale o czym ja tu... a... brak prądu. Wczoraj. Jakaś awaria na linii była i całe miasto (prawie, jak się okazało) bez prądu na ponad godzinę. Niby nic wielkiego, ale jednak. Nic nie działa, bo nie ma prądu. Szukanie na gwałt świeczek, bo o świecznikach to nawet nikt nie pamięta gdzie są, ale świeczki się znalazły.

Niby nic... tylko godzina bez prądu, ale problem nawet ze zrobieniem herbaty - bo czajnik elektryczny. Kuchenka też nie odpala bez prądu, więc trzeba zapałki poszukać. Dobrze, że kominek prawdziwy, bo i ciepło daje i trochę światła.

Nie wyobrażam sobie teraz życia bez tych pędzących elektroników. Bylibyśmy całkiem bezbronni i bezsilni. Wszystko trzeba by zacząć od początku... a to przecież nie takie proste...

poniedziałek, 6 lutego 2012

Zima trzyma

Tej zimy, nie powiem, mróz trzyma, czasem nawet bardziej niż zwykle. Jednak jakoś mi to tak bardzo nie przeszkadza jakby się mogło wydawać, albo jak być powinno.

Byłam przez weekend u rodziny. Widziałam się z koleżanką z liceum.Umawiając się z nią na to spotkanie pisała:"nie straszny Ci mróz?" Nie, nie straszny. Jakoś tej zimy nic nie jest mi straszne..., dziwne, nie? Może to przez palący się kominek, może przez zadowolenie z życia? może przez wszystko co się dzieje wokół, co kształtuje moje pozytywne (?!) nastawienie do świata...

Lubię spacerować w ten mróz. Lubię przemieszczać się z miejsca na miejsce... może dlatego, że nie robię tego co dzień, że nie robię tego "bo muszę" tylko dlatego, " że chcę".

Dziwna ta zima... weselsza niż zwykle...

niedziela, 5 lutego 2012

Drażliwy temat - religia

Witam,

po wczorajczym wieczornym spotkaniu rodzinym doszłam do wniosku, że temat religii jeszcze ciągle jest tematem drażliwym. Dlaczego do najbliższych niedociera, że nie wszyscy są katolikami?, że nie ma czegoś takiego jak wierzący - niepraktykujący... to jakaś hipokryzja...

Dlaczego tak trudno uwierzyć, że ja nie wierzę? że mi to nie jest potrzebne do życia? jestem zbyt egoistyczna, żeby wierzyć w kogoś innego niż w siebie :)