poniedziałek, 18 lutego 2013

Szukam, szukania mi trzeba…


„czas leczy rany”, „uczymy się na błędach” (niekoniecznie tylko swoich), „panta rhei” to tylko takie frazesy, których używamy na co dzień, ale ile w nich prawdy? Ile tak naprawdę możesz odnieść do siebie?

Czas nic nie leczy. Czas płynie, a my tylko zapominamy. Taka prawda. Zapominamy różne rzeczy. Te ważne, ważniejsze, mniej ważne. Różne. Szybciej zapominamy rzeczy przyjemne i miłe, które nas spotkały, a te przykre i smutne pielęgnujemy w sobie jak ostre kwiaty. Dlaczego?  

Nauka na błędach, to jak wykonywanie doświadczeń. Zobaczymy co się stanie. Sprawdźmy jaki będzie wynik. W momencie opracowywania strategii nie myślimy o konsekwencjach. Nie potrafimy przewidywać.

Wiem jakie błędy popełniam. Wiem, jak niektórych można uniknąć, jak niektóre można naprawić. Czy to robię? Czy postępuję tak jak powinnam? Czy postępuję tak jak oczekują tego ode mnie? Pytania bez odpowiedzi czy tylko nie chcę odkrywać wszystkiego? Hę? 

sobota, 16 lutego 2013

Samotność?


Lubię długie podróże pociągiem czy autobusem. Nie męczą mnie. Lubię tak siedzieć, czytać, słuchać muzyki czy też tak zupełnie bezmyślnie wpatrywać się za okno (szczególnie, że zima taka piękna tego roku ^^). Nie ważne dokąd jadę, ważne, że przed siebie, ważne, że się przemieszczam. W tym momencie liczy się tylko to, że za chwilę będę gdzieś indziej niż do tej pory. Mogę jechać bez konkretnego celu. Chociaż podróż sama w sobie też jest celem, prawda? Celem może mało skonkretyzowanym, ale jednak jest celem.

Lubię czasem być sama. I chociaż wokół mnie ludzie, to jednak ludzie całkiem obcy. Zupełnie ich nie znam i oni nie znają mnie. Nic o mnie nie wiedzą i nic ode mnie, czy po mnie nie oczekują. Lubię czasem taką nie do końca samotność. Taką samotność bez zobowiązań, bez … bez zupełnie niczego. Ładuję wtedy baterię, na powrót do rzeczywistego świata, bo ten, w którym jestem teraz, nie jest do końca prawdziwy. Jest tak bardzo wymyślony i rozpada się po zakończeniu podróży. Jak pierwiastki promieniotwórcze. Rozpada się na coś innego. Przekształca się w coś innego. INNEGO. Tak więc „nabiorę w płuca porannego wiewu, i krzyknę, radośnie krzyknę: - Jakie to szczęście, że krew jest czerwona!” (niech pootwierają okna)

środa, 13 lutego 2013

Przepiękna ta nasza zima


Za oknem przewija się zimowy obraz. Piękny, zimowy obraz. Ładnie tam, na zewnątrz. Mgła zasłania horyzont i tylko biel bije w oczy. Nic więcej. Tylko biel. Dużo bieli, bardzo. Zimę, albo się kocha, albo się nienawidzi. Nie da się tego wyśrodkować. Z zimą nie można trochę. Z zimą trzeba na całego. Zimie, nie wolno się poddać, bo wtedy nic nie będzie z całego jej piękna i tajemniczości. Bo zima jest tajemnicza. Bardziej tajemnicza niż lato, bo nigdy nie wiadomo co kryje się pod złowrogim, mimo wszystko, śniegiem. W zimie (czy na zimę?) można się zakochać. I to tak całkiem inaczej niż na wiosnę.

Zima, dla mnie, więc to tylko bardzo subiektywne odczucie, jest bardzo spokojna, bardzo delikatna, opanowana, nie unosi się emocjami. Można nawet rzecz, że czasem jest bardzo taka leniwa. Potrafi być przygnębiająca i smutna, ale czyż nie każda pora roku też tak może mieć? Czy to nie jest zależne tylko od nas?

Najbardziej to brakuje mi słońca. Nie ciepła, tylko światła. Promieni słonecznych, które uśmiechają się zza chmur i sprawiają, że ja też się do nich uśmiecham. (chociaż… ja to uśmiecham się i bez słońca ^^)

Stwierdziłam, że zima nie jest groźna, jak się ma dobre buty. Tak, buty są najważniejsze. Dobre, zimowe, ciepłe buty i można wtedy w tych butach zaprzyjaźnić się z zimą. Bo przecież zima jest taka cudnie fotograficznie. Trzeba tylko chcieć. Trzeba tylko pokonać własną niechęć i lenistwo do zimowych wypraw, znaleźć odpowiednie buty i w drogę!

(jednak atak na Warszawę, zostawię sobie na wiosnę. I tylko dlatego, że ferie są stanowczo za krótkie, aby nadrobić WSZYSTKIE zaległości towarzyskie)