Dotarło do mnie dziś, że już miałam
wszytko. Miałam. Byłam kochana, zakochana, umierałam z miłości, ale się jej nie
poddałam (bo ile razy można umierać?) Miałam marzenia, miałam motyle w brzuchu,
miałam ciebie Nadziejo - byłaś mi nawet potrzebna. Tęskniłam tak bardzo, że aż
brakowało oddech, tak bardzo, że łzy same spływały po policzku. Byłam zła na
siebie, na ciebie, że nie jesteś tu, tylko tam. Byłam wściekła na wszystkie
sploty losu, na ludzi, na życie, na to, że nigdy nie ma dobrego czasu na bycie.
Byłam szczęśliwa przeogromny szczęściem... byłam?
To całkiem ciekawe spojrzeć na
swoje życie z dystansem i stwierdzić, że tyle już się przeżyło, że nie trzeba
już nic więcej. To nie jest rezygnacja. To takie swoiste rozliczenie i
uświadomienie sobie, że mam wszystko na co sobie zapracowałam, że już nie muszę
za niczym ani za nikim tęsknić. Mam to, co mogę mieć i więcej nie będzie (tak,
wiem, powtarzam się). Po raz kolejny dotarło do mnie, że "nieczekanie"
może być tak bardzo pozytywne, tak bardzo twórcze i tak bardzo dobre.
Nie myśl jednak, że nie mam już
marzeń. Oczywiście, że mam. Chciałabym nowe drzwi, pomalować kuchnię, nową
szafę. O! rower też bym chciała. Bo ja taka bardzo pragmatyczna jestem. Nie
bujam w obłokach i nie mówię, że trzeba zmieniać świat. Ja tego nie chcę, nie
potrzebuję. Nie mam ochoty walczyć z wiatrakami, już nie. Wszystko się tak
bardzo wyciszyło, a to dziwne, bo mamy wiosnę. A na wiosnę trzeba się zakochać.
Ale ja przecież kocham! Kocham siebie, życie, ciebie. Kocham to co mogę mieć,
bo całą resztę już miałam.
(miałam nawet
zazdrość, a to najgorsze ze wszystkiego, więc ją wyrzuciłam przez okno, z
drugiego piętra. Trochę ją bolało jak upadła. Pewnie się jeszcze do dziś
zbiera, z chodnika)
wszytko już było
umieranie z miłości, też było
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz