Lubię długie podróże pociągiem czy autobusem. Nie męczą
mnie. Lubię tak siedzieć, czytać, słuchać muzyki czy też tak zupełnie
bezmyślnie wpatrywać się za okno (szczególnie, że zima taka piękna tego roku
^^). Nie ważne dokąd jadę, ważne, że przed siebie, ważne, że się przemieszczam.
W tym momencie liczy się tylko to, że za chwilę będę gdzieś indziej niż do tej
pory. Mogę jechać bez konkretnego celu. Chociaż podróż sama w sobie też jest
celem, prawda? Celem może mało skonkretyzowanym, ale jednak jest celem.
Lubię czasem być sama. I chociaż wokół mnie ludzie, to
jednak ludzie całkiem obcy. Zupełnie ich nie znam i oni nie znają mnie. Nic o
mnie nie wiedzą i nic ode mnie, czy po mnie nie oczekują. Lubię czasem taką nie
do końca samotność. Taką samotność bez zobowiązań, bez … bez zupełnie niczego. Ładuję
wtedy baterię, na powrót do rzeczywistego świata, bo ten, w którym jestem
teraz, nie jest do końca prawdziwy. Jest tak bardzo wymyślony i rozpada się po
zakończeniu podróży. Jak pierwiastki promieniotwórcze. Rozpada się na coś
innego. Przekształca się w coś innego. INNEGO. Tak więc „nabiorę w płuca
porannego wiewu, i krzyknę, radośnie krzyknę: - Jakie to szczęście, że krew
jest czerwona!” (niech pootwierają okna)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz