piątek, 28 grudnia 2012

Pierścionek


Posłuchajcie pięknej opowieści Mary:

„Dziadek dał go Babci, gdy wrócił z pierwszej delegacji ze Szwajcarii. Czy już byłam na świecie? Chyba tak. Chyba byłam. Jako mała dziewczynka lubiłam się nim bawić. Wręcz uwielbiałam. Był dla mnie jak taki nieosiągalny skarb. Coś tak pięknego i coś tak dalekiego, do czego się dąży, czego się pragnie całą duszą. Kiedyś miał być mój. Tylko mój. To było zapowiedzią tego, że kiedyś cały świat będzie mój. Wszystko co zechcę, wszystko co będę pragnęła będzie moje. Piękna ułuda, prawda? Dostałam go przed świętami. Trzymam go na otwartej dłoni i kapią na niego łzy. To nie są łzy szczęścia. Coś się skończyło. Coś przestało działać. Zabrano mi marzenia. Zabrano mi pragnienia.”


poniedziałek, 24 grudnia 2012

„Czy wyłączyłaś barszcz?”


Wiesz, czasem , a nawet bardzo często, łatwiej zająć ręce i myśli czymś tak zupełnie prozaicznym, aby nie myśleć o tym, co tak naprawdę jest, dzieje się wokół.

To tak jak pilnowanie i przyprawianie barszczu.  Gotował się w takim wielkim garnku i nie miał smaku, nic. Trzeba było mu dodać trochę niespełnionych marzeń, dobrych wspomnień, radości i garść smutku (biesiadnicy, mówili potem, że dobry, że bardzo smaczny). Zamieszać i nie zapomnieć wyłączyć. I dlatego z tego wszystkiego, z całego tego zamieszania, z całej tej kotłowaniny, pamiętam tylko pytanie „czy wyłączyłaś barszcz?”. Takie będę mieć teraz wspomnienia…

Ostatnia sobota upłynęła pod znakiem wspomnień. Różnych. Wyjątkowo dobry i wyjątkowo tych, których nie wszyscy pamiętali. Każdy pamiętał coś innego i uzupełnialiśmy się nawzajem.

Pamiętam swoją pierwszą lekcję jazdy samochodem. To był duży fiat i wyjątkowo nie potrafiłam załapać jak zrobić, żeby jechał płynnie do przodu. A ON się uparł, że mnie nauczy. No i nauczył. To jedna z wielu rzeczy, która mu się udała w zupełności.   

Tak więc, „tak” mamo, „wyłączyłam barszcz, przecież pamiętałam”(bo ja dużo pamiętam, nie wszystko, ale dużo, a czasem nawet za dużo)

"ze strachu
powstałam
w strachu
mnie zbudowałeś
w niepewności
żyję
bez ciebie"

wtorek, 11 grudnia 2012

Święta? znowu?


Jak zobaczyłam budę przy Tesco z napisem KARP, to odpadłam...zaczyna się … znowu...to już?

Czy ja lubię święta? Najprostsza odpowiedź to byłoby “nie wiem”. No bo nie wiem tak do końca. Czasem lubię tą delikatną magię, jak się idzie późnym popołudniem oświetlonym miastem, jak się spotyka grupka przyjaciół przy kawie z okazji tego, że jest czas i można spokojnie porozmawiać, jak się cieszysz z tego mojego małego prezentu, który tak długo i skrzętnie przygotowałam z myślą o tobie, takie święta lubię. Tylko takie.  

Nie lubię tłoku w sklepie, tego, że ludzie się niecierpliwią, że warczą na siebie, że oczekuje się ode mnie, że będę kochać święta i z radością na nie czekać. Nie lubię sztucznych uśmiechów i życzeń z cyklu “wesołych świąt”. Co to znaczy? Bo dla mnie nic...zupełnie. Dlaczego święta mają być wesołe? kto tak mówi? czemu
używasz sloganów, zamiast dać coś od siebie? a może ja nie chcę wesołych świąt, bo nie są mi one swoją wesołością do niczego potrzebne? Może ja chcę niebieskich marzeń? zielonej nadziei? pomarańczowej energii? Tego bym sobie na te wasze święta życzyła.   


Święta to dla mnie nic innego jak tylko wolne od pracy. Nie są to dla mnie żadne chwile zadumy, refleksji czy czegoś innego. Bo niby dlaczego mają być? Pomyślisz, że przemawia przeze mnie jakaś złość czy rozgoryczenie. Nie, to nie tak. Ja po prostu nie lubię robić nic na siłę, nic bo muszę, bo tak powinnam, bo tak wypada. To tak samo jak wypada ubrać się na czarno idąc na pogrzeb (a swoją drogą ciekawy temat...może go poszerzyć?), tak samo wypada obchodzić święta bożego narodzenia. No to niech wypada. Ale nie mnie.

 
(wpis z 28 listopada “1 grudnia (będzie w sobotę^^)” wzbudził jakieś dziwne i niezrozumiałe przeze mnie poruszenie wśród jakiejś bliżej nieokreślonej grupy ludzi...dobrze wiedzieć, że moja pisanina potrafi wzbudzać emocje - negatywne i pozytywne. Nigdy, nawet w najśmielszych marzeniach nie myślałam, ze to potrafię. I to czym? pisaniem? Ja? WIELKIE DZIĘKUJĘ się należy!)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

kropeczki

...
(tyle tylko na dziś...bo po co więcej? i tak każdy odczyta co chce...miłość, nienawiść, złość, gniew, przyjaźń, szacunek, pożądanie, treści erotyczne, ateistyczne czy chrześcijańskie. Po co mam pisać coś więcej, jak moje słowa są rozumiane zawsze przeciwko mnie? Nie, nie, nie. Nie przestanę pisać. O nie! Przecież można nie czytać, przecież można zabronić czytać swojemu dziecku...przecież można ze mną porozmawiać i powiedzieć mi wprost co się nie podoba, no można czy nie? chyba jednak nie, bo "tchórzostwo ostatnio w modzie" )

niedziela, 9 grudnia 2012

Boję się ciszy....


nie, nie tak, że zupełnie i drętwieje na samą myśl o tym, ale “boję się czasem ciszy...boję się milczenia...”Cisza jest dla mnie znakiem, że nie chcesz ze mną rozmawiać, że nie interesuje cię co mam do powiedzenia, przekazania, że nie szukasz mojej uwagi, kontaktu. Taka jest dla mnie cisza. Złowroga. Może dlatego moje lekcje są takie jakie są... może dlatego wokół mnie ciągle się coś dzieje, może dlatego nie potrafię spokojnie przejść korytarzem, może dlatego wszystko komentuje, może...

Ostatnio spotkała mnie bardzo miła sytuacja. Idę sobie spokojnie na zakupy, czy już po,
no ale idę. I widzę, że po drugiej stronie ulicy idą moje uczennice z pierwszej klasy. No niech idą. A te! ja nie krzykną! “Dzień dobry pani Jarosz!” boszeeee.... trzy osoby się na mnie popatrzyły kim to ja jestem. No bo kim? nikim szczególnym, ot taka ja. No i jak tu lubić ciszę? Kiedy wokół tyle się dzieje, tyle dźwięków, tyle spraw, tyle ŻYCIA! a życie nie może być ciche, życie musi być głośne i emocjonujące (“a nad rankiem, szkoda czasu, trzeba zrobić, ciut hałasu”)  

(A wiesz co mnie zaskakuje? że to ktoś czyta co ja piszę! i mówi, że czyta i że chce więcej! użyłabym teraz 3 literowego skrótu z języka angielskiego, ale zaraz mnie rodzice zlinczują i jak będę dalej pisać? Tak więc zostawiam ci taką małą moją dwuznaczność, taką od serca, jak zawsze przecież)

niedziela, 2 grudnia 2012

Jak ze mną rozmawiać?

(To co teraz przeczytasz może przyprawić niejednego pedagoga o zawal serca...
no cóż, jestem inna...)
Jeśli mówisz do mnie, patrz mi w oczy. Tylko wtedy mam pewność, że mówisz właśnie do mnie.

Jeśli piszesz, pisz tak, żebym nie myślała, że pomyliłeś okienka. 

Jeśli zrobisz coś głupiego, przyznaj się od razu. Lepiej usłyszeć to od ciebie niż od innych. Szybciej mogę reagować. 

Jeśli nie mam ochoty na rozmowę, powiem ci to. Tego samego oczekuję od ciebie. Nie ma tu miejsca na obrażanie się. Nie mam na to czasu. 

Jeśli czegoś nie chcesz powiedzieć, nie mów. Nie oczekuj jednak, że będę chciała za wszelką cenę tego się dowiedzieć. To jest zbyt męczące. 

Jeśli coś mi się w tobie nie podoba, dowiesz się jako pierwszy. Obiecuję.


Lubię szczerość, to dla mnie podstawa rozmowy. 

Nie musisz zaznaczać, że ma to pozostać między nami. Moje rozmowy są tylko moje. Myślę, że tak jak i twoje.

Nie oczekuj ode mnie współczucia czy litości. Nie stać mnie na to. 

Nie składaj obietnic, które wiesz, że nie jesteś w stanie dotrzymać.

Nie przepraszaj mnie. Nie lubię tego słowa i rób tak, żeby go nigdy nie używać. Szczerą skruchę czy żal rozumiem bez słów. Naprawdę.

Staram się wykrzesać z siebie tyle empatii ile tylko daję rady. Wiem, że czasem to może być dla ciebie za mało. Trudno. Nikt nie jest doskonały.

Dużo rozumiem. Dużo staram się zrozumieć. Jeśli jednak twoje słowa będą za bardzo poplątane będę prosiła o powtórzenie. Przyzwyczaj się. Musze wiedzieć o czym dyskutujemy.

Chętnie idę na kompromis, ale też często lubię postawić na swoim.

Potrafię być miła i złośliwa. 
Tylko od ciebie zależy jak będą dla ciebie.


“- jesteś zła?

nie, nie jestem
nie myl
rozczarowania
ze złością
- nie bądź zła
nie jestem
smutek
to tylko
inna
forma
radości


środa, 28 listopada 2012

1 grudnia (będzie w sobotę^^)



(przepraszam jeśli ktoś poczuł się urażony, nie było to mim zamiarem)

Solidarność, tolerancja, współczucie, empatia… wiesz czego tu brakuje? Szacunku. Szacunku dla człowieka, dla jego pracy, dla jego czasu.

1 grudnia przypada Światowy Dzień Chorych na AIDS (czy jakoś tak…). W związku z tym ruszyły akcje edukacyjne. Tak, uważam, że są potrzebne. Nie, nie chcę w nich brać udziału. Dlaczego? To proste. Nie lubię uczestniczyć w czymś co jest na siłę, na pokaz, wszystko we mnie wtedy krzyczy głośne „nie”.

Skoro wymaga się ode mnie solidarności i współczucia dla pewnej grupy osób, to od razu zadaje pytanie, dlaczego akurat dla tej? Dlaczego ta grupa została wybrana? Będziemy się edukować i obchodzić Międzynarodowy Dzień Walki z Homofobią? (no jakie piękne święto Google znalazło!) Dlaczego nie? Dlaczego wolimy brać udział w tak bardzo górnolotnych akcjach, a nie zajmujemy się tym co w nas? Co w naszym najbliższym środowisku?

System trzeba uzdrawiać od fundamentu, bo inaczej to tylko runie z większym hukiem… a przepraszam… ”i tak się kończy świat nie hukiem lecz skomleniem”. Też ładnie.

Tolerujemy ludzką głupotę (ja nawet ostatnio w większym stopniu niż inni), tolerujemy ludzi niezaradnych życiowy, chorych na wszelakie choroby, tolerujemy nietolerancję, a jednocześnie tak bardzo boimy się odmienności? Dlaczego woli identyfikować się z chorymi na AIDS, których może nigdy nie spotkamy, a odrzucamy tych których mamy dookoła siebie? tych innych? Bo co? Po taka ta nasza Polska… właśnie…

(a jeśli religia będzie na maturze, to ja stąd znikam. Kropka. Można mnie będzie odwiedzać, ale ja tu nie zostanę. No sorry. Na coś takiego się nie pisałam.)

I szanujmy się. Nie tylko tolerujmy, ale przede wszystkim szanujmy. Swoją pracę, swoje poglądy, swój wysiłek. Szanujmy się tak, jak ja szanuję was. 

Tyle wystarczy. 

niedziela, 18 listopada 2012

Zaufanie

(Zostałam zaatakowana. Zostałam sprowokowana do tego, aby pisać dalej, mocniej, bardziej. Do tego, żeby pokazać, że mam swoje zdanie, swoje dwuznaczności (?), że moje istnienie na FB jest potrzebne nie tylko mnie, ale także i tobie, a to już coś. Zostałam sprowokowana. I co dalej?) 

Ile mogę ci powiedzieć o sobie? Jak wielkim zaufaniem mogę cię obdarzyć? 

 Odkryłam dziś, że coś się skończyło, coś przestało istnieć. Nie ma. Nie potrafię ufać ludziom, którym do tej pory ufałam. Dlaczego? Tak, ja wiem, niektórzy sobie solidnie na to zapracowali, ale co z całą resztą? Jest grono, bardzo nieliczne, którym ufam. Jest kilka osób, na palcach jednej ręki można zliczyć, którym ufam bezgranicznie, a reszta? Reszta się nie liczy, powiesz. No tak. Nie liczy. Skoro nie mogę im ufać, to co oni dla mnie znaczą? Nic. 

 Dziś, złapałam się na tym, że już coś, prawie chciałam powiedzieć, aż nagle… stop. Nie mów. Nie rób. Ta bajka nie ma szczęśliwego zakończenia. W tej bajce, zła czarownica wygrywa z piękną królewną. Tak jak w życiu. W życiu, które nigdy nie wiadomo co nam spłata za figla. 

Z zaufaniem kojarzy mnie się dzielenie. Życie polega na dzieleniu się... dzielisz się ze mną problemami, wątpliwościami, niepokojem, radością i smutkiem, czyż nie? Ania powiedziała, że jestem dobrym słuchaczem. Jestem. Lubię słuchać. I wiesz co? Ludzie mi tego zazdroszczą. Tego, że mówisz mi tak wiele rzeczy, że ja mówię ci równie dużo. Tego, że godzinami potrafimy rozmawiać o niczym, albo po prostu razem milczeć. Tego kontaktu. Tego mi zazdroszczą. 

Ja nie przestanę. Ja nie zniknę. Będę. Dziś, jutro, za tydzień… tak jak byłam wczoraj… będę, bo teraz już nie można inaczej. 

 Zostałam sprowokowana.

czwartek, 15 listopada 2012

Manifest


Jakby KTOŚ jeszcze nie widział jaka jestem, to pragnę szybciutko podrzucić kilka informacji.

Jestem ateistą z wyboru i przekonania. Uważam, że każdy ma prawo wierzyć w jakich bogów chce.  
Jestem pro-choice, a nie pro-life, bo każdy ma prawo decydować o tym czego w życiu pragnie.
Jestem za zmianą systemu edukacji, bo ten co jest nie sprawdza się w zupełności.
Jestem za tym, aby ludzie mówili co myślą, czego oczekują, czego chcą od życia.
Popieram Palikota.
Bardzo mocno staram się trzymać raz obranego celu.
Nie lubię ludzi, którzy się mnie boją. To tylko świadczy o ich słabości, a ja nie lubię ludzi słabych.
Tak, mam tatuaże i zamierzam ich mieć więcej. A jednocześnie honorowo oddaje krew i jeśli tylko ktoś będzie potrzebował, oddam nawet więcej siebie.
Nie jestem wojującą feministką, lubię jak otwierasz przede mną drzwi.
Nie lubię słowa „przepraszam” i „wybacz” – straciły już dla mnie sens. Tak więc lepiej nie rób nic, żebyś musiał ich używać.
Jeśli jesteś idiotą – to wcześniej czy później ode mnie o tym usłyszysz – bardziej lub mniej delikatniej.
Nawołuję do tego, aby wierzyć w siebie i swoje możliwości. Zawsze i wszędzie.
Nakłaniam do tego, aby mieć swoje marzenia i aby spełniać je regularnie.
Mimo wszystko kocham ludzi, bo bez nich moje życie nie ma sensu.
Nie toleruję tchórzostwa i chowania się za maską anonimowości. Jeśli Cię czymś uraziłam, musisz mi powiedzieć to w prosto – inaczej nie zrozumiem.
Lubię się uśmiechać, a wiem, ze inni też lubią jak to robię.
Nie przepadam za smutkiem i melancholią.
Zawsze mam jakieś plany i marzenia.


Może i mało, może nie za dużo. Jednak tyle na początek wystarczy. Wiesz już jaka jestem? 

piątek, 2 listopada 2012

2 listopada znaczy się refleksje po...


Odwiedziłam groby nieznanych mi ludzi, znanych też, ale mniej. Napatrzyłam się, kto stoi przy każdym grobie i co robi. Zastanawiałeś się kiedyś co myśli taki człowiek stojący na płytą pomnikową? Myśli? Modli się? Do kogo? Po co? W jakimś głębszym nieznanym mi sensie? Zastanawiające, prawda?

I jeszcze te tabliczki z napisem “rezerwacja”... czy naprawdę to aż tak ważne co się stanie z Tobą po śmierci? albo raczej z Twoim ciałem czy prochami? Ważne? dla mnie chyba nie, zupełnie nie. Tylko, żebym problemów po sobie nie zostawiła. Nie zapłaconych rachunków czy innych zadłużeń, tyle.

A wiesz co mnie w tym wszystkim uderza najbardziej? Że mam brudne buty, od tego błota cmentarnego. Tak strasznie bardzo brudne. No jak ja wyglądam? No?

(jeśli kogoś uraziłam, to bardzo przepraszam - 
nie miałam tego w zamierzeniu, tym  razem nie, naprawdę, słowo)

środa, 31 października 2012

Świętujemy?

Naładowałam się dziś pozytywną energią. Nawet nie wiem skąd się to wzięło. Taki dziś jakiś dobry dzień. Dobre nastawienie? (ale skąd?) Jakoś tak wszystko razem się spiętrzyło i wyszło coś tak świetnego, że aż sama się dziwię! Dziś też stwierdziłam, że lubię swoją pracę (ale tylko w takie dni jak dziś). Te niekończące się rozmowy, te “dzień dobry” co pięć sekund (dziękuję Ci Sara), te zajęte przez WAS moje wolne przerwy (tak Gosiu, to o Tobie), te śmiechy....z wariatami życie jest ciekawsze, a ja sama jestem przecież nieobliczalna (prawda? tak sam twierdzisz)

Jutrzejsze święto...święto? nastraja, a przynajmniej tak ma w zamierzeniu, że ma nastrajać, melancholijnie, smutno, skłaniać do zadumy? … ale ja nie chcę! ma być inaczej! ma  być! ciesz się ze spotkań z bliskimi, ze wspomnień, z tego, że nie ma śniegu, że jest słońce.  Ciesz się z każdej przeżytej chwili, bo życie jest kruche i czasem bardzo delikatne. Ciesz się z tego, że jesteś, tu i teraz. Że ja jestem. Ciesz się.

Melancholia ostatnio działa na mnie bardzo przygnębiająco, żeby nie powiedzieć depresyjne, ale ja przecież nie wierzę w depresję (!). Tak więc unikam jej z całego serca i duszy.

Dziś też poczyniłam dosyć dalekosiężne plany. Trochę przy tym strachu i lęku, że coś może się nie udać, że coś może być nie tak. Zazwyczaj nie robię takich planów, ale mam dosyć już  tylko trwania, trzeba żyć! póki jeszcze mam ochotę i zapał. Czuję, że żyję, że jestem! Nie, że tylko trwam, ale JESTEM. Byłam, będę, jestem. Od dziś już zawsze. Wszystko dookoła mówi mi, że jestem... to takie sympatyczne uczucie ^^

Szukam ostatnio takich niebanalnych porównań, sformułowań, może kiedyś znajdę. Nie, nie szukam sensu życia. Ja go już znalazłam. Mam. Całe 21 sensów życia.



Z okazji święta

... i długiego weekendu zostawiam tu oto takie coś:


piątek, 12 października 2012

Wycieczkowo

Wczoraj był dobry dzień. Ba! wczoraj był bardzo dobry dzień. Rozpoczął się miłą wycieczką, a zakończył na wieczornym bieganiu po parku i bardzo ciekawych rozmowach.
(I do tego weekend zapowiada się ciekawie i pracowicie. I pooooniedziałek! To będzie COŚ!)
Po raz kolejny dowiedziałam się, że jestem innym do życia potrzebna. Że mój uśmiech poprawia innym nastrój, że moja obecność działa na innych optymistycznie. To takie budujące, prawda?

Bo wiesz co jest w życiu najważniejsze? właśnie optymizm! i uśmiech! (“strach odbij śmiej się śmiej chęci miej...”) tylko to się liczy. Brak strachu i wiele chęci do życia. Nie do przetrwania, ale do ŻYCIA! To jest najważniejsze, a cała reszta może sobie płynąć obok...
Aaaa... no i fizyka. Fizyka jest ważna. Ale tylko ta ze mną, ta moja. Inna już nie.
Zarażam dziś optymizmem, bo tak się dziś czuję. I tak chcę się czuć. Zawsze. I powtarzam za moim ulubionym poetą: “mam duszę a w niej morze wyobraźni.”

niedziela, 7 października 2012

Bratnie emocje


Każdy dzień niesie ze sobą ładunek emocji. Dobrych, złych, neutralnych. Żadnych nie wolno przekreślać, żadnych nie wolno lekceważyć czy ignorować. Należy wychodzić z takiego założenia, że wszystkie są nam potrzebne. Potrzebne do naszego kształtowania.

Sobotnie przedpołudnie przyniosło dość spory ładunek wspomnień. Wspomnień smutnych, sprzed… kurcze… to już prawie 16 lat… Wspomnienia mówią wiele o nas. O tym jacy jesteśmy czy też jacy chcielibyśmy być. Wspomnienia są nieodłączną częścią nas samych i nie da się przed nimi uciec – chociaż czasem tak bardzo by się chciało…

Wspomnienia odmierzają również upływający czas. Jak bardzo przybywa mi lat widzę po ludziach, którzy mnie otaczają. Mój Brat kupuje mieszkanie. No tak. Zupełnie na poważnie. A przecież ja pamiętam jak miał 10 lat i burzę kręconych włosów! Pamiętam jak zdawał egzaminy wstępne do techniku, a potem maturę… kiedy to było? Dlaczego tak dawno?

Nie starcza mi czasu na robienie głupich rzeczy, ba! na mądre też nie… jednak odrobina szaleństwa chyba każdemu jest potrzebna? A co z gonieniem marzeń? A co z wiosennymi motylami? 

niedziela, 23 września 2012

Marzenia

Czy można nie mieć marzeń? Czy można czegoś nie pragnąć? Tak bardzo nie pragnąć, że aż czasem tchu brak...? Czy możesz powiedzieć, że masz wszystko? że już nic, zupełnie nic, od życia nie oczekujesz? nie czekasz? nie wypatrujesz?

Napisałabym, że mam nadzieję, że tak nie jest - jednak nie lubię nadziei. Nadzieja jest nieprzewidywalna, nie do opanowania, bardzo kapryśna i nigdy nie wiadomo co się z nią stanie. Wolę wierzyć. Wierzyć, że masz marzenia, masz oczekiwania, ambicje, dążenia. Bo ja też je mam. Bo tylko tak coś można osiągnąć. Tylko tak.

Coś się w tym tygodniu udało... coś zupełnie prostego, a tak niesamowitego. Coś co sprawiło, że powraca mi wiara w ludzi. Wraca wiara, że warto się dla nich starać, że warto działać i być dla nich, obok nich i przy nich kiedy tylko tego potrzebują.

Dostałam też w tym tygodniu kilka “ponagleń”... że się nie odzywam, że milczę, nie piszę. Nie wiedziałam, że jestem tak ważna, że tak się za mną tęskni... Zapomniałam, że “oswajanie” działa w obie strony. Musze się poprawić. Muszę być. Muszę żyć! Przeciez ja tak kocham życie!

czwartek, 13 września 2012

WY - troszkę z wyrzutem (ale nie bardzo, może?)

Szukacie niezwykłości, orginalności, a jednocześnie boicie się inności i odmienności - uciekacie przed nimi w panicznym strachu bezradności. Czyż tak nie jest?


Chcecie być zauważeni, doceni, ale równocześnie boicie się krytyki i ośmieszenia.
Brak wam odwagi w wyrażaniu swoich uczuć, ale oczekujecie, że każdy was zrozumie.
Nie chcecie słuchać. Lubicie mówić, ale nie o sobie tylko o innych.


Wydaje wam się, że macie jasne poglądy na życie, ale okazują się one tylko kolejną wielką bajką z białym księciem na przystojnym koniu czy może na odwrót?


Moglibyście osiągnąć dużo więcej, gdybyście tylko zechcieli sięgnąć po to co jest wam podawane na srebrnej tacy, nierzadko wysadzanej diamentami. No, ale po co?


Żądacie, macie pretensje... nie macie marzeń, ani ambicji... to przykre... codziennie coraz bardzie przykre...

niedziela, 9 września 2012

Równia pochyła


No to zaczęło się. Kołowrotek, karuzela, równia pochyła. Równia pochyła? A czemuż by nie? Stoję sobie pod taką równią i zamierzam wspinać się na górę. Dlaczego wspinać? Bo wspinanie jest bardziej kontrolowane niż spadanie. A ja lubię mieć wszystko pod kontrolą.

Początek roku, to podstawa równi. Stoi się pod nią i patrzy, jak ciężka droga do przebycia. Ale jaka satysfakcja potem, że nam się udało! Początek roku, to także czas wielkich nadziei, że  tym razem będzie lepiej, bardziej zorganizowanie, że … no właśnie co? To „coś”, które sprawia, że chce się rano wstać z łóżka i wejść na drugie piętro swojej ukochanej budy…

Tkwię już w tym systemie oświaty jedenasty rok i czasem dalej nie wiem o co chodzi. Po co tyle planów, programów, godzin w tygodniu, jak się momentami nie wyrabia? No po co? A kiedy czas na luźne rozmowy z tymi, którzy słuchają (a są tacy – ku mojemu ogromnemu zdziwieniu), kiedy czas na nicnierobienie w gronie tych, którzy myślą tak samo? Kiedy czas, na takie zwykłe wychowanie? Chyba pomiędzy… pomiędzy jednym a drugim. Cokolwiek by to nie oznaczało.

Trzeba się rozdwoić, rozroić, sklonować, A kiedy ja mam szyć? No kiedy? Chyba nocami… normalnie przestanę sypiać…

wtorek, 26 czerwca 2012

Czerwiec


Kiedy kończy się rok szkolny wiem, że jestem o rok starsza. Dla większości koniec roku to grudzień, dla mnie czerwiec. Wtedy zamykam jeden rozdział i prawie zaczynam kolejny. W tym roku będę żegnać wspaniałych młodych ludzi. Ludzi, do których nie wiedziałam, że aż tak się przywiążę, których będzie mi szczerze brakować, z którym przetrwałam chwile zdenerwowania, a zarazem radości.    

Jak ktoś ostatnio mi powiedział „każda klasa ma swoje minusy i swoją klasową ofiarę”. Tak, to prawda. Każdą klasę też pamięta się z innego powodu. Jedni byli niesamowicie głośni, inni otwarcie wyrażali swoje opinie. Z jednym można było żartować i rozmawiać na każdy temat z innymi lepiej trzymać dystans. Jest co pamiętać. Mam nadzieję, że ich dalsze lata nauki będą przebiegać spokojnie i harmonijnie. Tego im z całego serca życzę.

I jeszcze coś o euro… Polska kocha powstania, zrywy, jednoczenie się pod wpływem presji. Dlatego to euro było taką wielką nadzieją na coś wielkiego, na coś wspaniałego. Przez chwilę wszyscy zapomnieli o rosnących cenach paliwa, o podwyższeniu wieku emerytalnego, o tym, że nie lubimy swoje rządu, o Palikocie, o całym życiu… liczyła się tylko piłka. Uchwyciliśmy się tej nadziei, tak bardzo, że teraz tak bardzo żal. To było jak przepowiednia – będziemy w półfinale – będzie lepiej. Nie ważne jak, ważne, że lepiej. A teraz co? Nic. Trzeba żyć dalej z tym co mamy. 

środa, 16 maja 2012

No jak? no jak? się pytam


Jak skutecznie rozwiązać problemy innych? jak nie dać się wciągnąć w rozgrywki między dwojgiem ludzi? jak rozmawiać o niepokojących sprawach? jak być sobą kiedy cały świat wymaga od nas udawania? jak poruszać sprawy, które tego nie chcą? jak powiedzieć komuś, że robi źle? jak dyskutować z pożytkiem dla obu stron? JAK? JAK?

Ostatnio takie pytania buszują w mojej głowie. Ostatnio jestem pełna pytań, na które tak trudno znaleźć odpowiedź. Potrzebuję burzy. Burzy z piorunami, która pozwoliłaby mi wyrwać się z tej gmatwaniny czegoś, czego do końca nie rozumiem.

Ostatnio też brakuje mi czasu. Staje się to już dla mnie normalnością. Okazuje się, że sypianie sześć godzin na dobę nie jest żadnym rozwiązaniem. Dalej tego czasu brakuje. Muszę zakończyć projekty, które rozpoczęłam, a które już nie sprawiają mi takiej radości jak na początku. Muszę przeorganizować pokój, bo stał się przytłaczający i nie mogę już w nim kreatywnie myśleć.

A do tego jeszcze ta Norwegia… a tam jest tak zimno… 

wtorek, 24 kwietnia 2012

Przyjaciel


Przyjaźń zawsze kojarzyła mi się z czymś pięknym, wspaniałym, bardzo, bardzo miłym. Jednak ostatnie doświadczenia bliskich mi ludzi zmieniają w szarą rzeczywistość tę moją bajkę…

Od zawsze bałam się nazwać kogoś przyjacielem, bo to było jakieś takie bardzo intymne, bardzo bliskie. Nie wolno było tym słowem tak rzucać od niechcenia. Trzeba było mocno się zastanowić, kogo obdarować tym określeniem. Dlatego to było trudne. Może dlatego nigdy nikt taki dla mnie nie istniał… a teraz? mam bliskich znajomych, bardzo bliskich. Mam swoją bratnią duszę, a nawet dwie, które kończą moje zdania, zanim nawet ja o nich pomyślę. Mam przyjaznych ludzi wokół siebie, ale boję się nazwać tę jedną osobę przyjacielem… dlaczego? bo przyjaciel dla mnie to ten, któremu się wszystko mówi, wszystko, bez wyjątku. Przyjaciel wie o nas wszystko. A wszystko to bardzo dużo. Za dużo jak na jedną osobę. Ale jak się całą wiedzę o sobie podzieli się na kilka ludzików, to już łatwiej… już lepiej.

Uważajcie na słowo „przyjaciel” – bo ono jest bardzo niebezpieczne… bardzo piękne, ale też przerażająco niebezpieczne.  

środa, 18 kwietnia 2012

Bezsilność


Ostatnio dużo się dzieje. Bardzo dużo. Ciągle gdzieś biegam, ciągle coś załatwiam. Tak, wiem, ja to lubię. Wtedy czuję się potrzebna. Czuję, że naprawdę żyję. Chciałabym jednak czasem tak bezmyślnie usiąść w miejscu i nic nie robić. Tak na chwilę odpocząć. Jednak nie potrafię, bo życie jest szybkie, życie jest piękne, a ja ostatnio bardzo lubię ŻYĆ!

Chciałbym też, aby moje działania odnosiły większy skutek, żeby było lepiej. Nie ode mnie to jednak zależy, ale mówię sobie, że jednak mam na coś wpływ i wtedy bardziej się jeszcze staram. Bardzo często – to nie wystarcza. Wtedy ogarnia mnie bezsilność, że nie mogę pomóc, że nie mogę zrobić tak jak zaplanowałam. To okropne uczucie – bezsilność. Człowiek czuje się taki mały, malutki.. takie nic…

Młody człowiek nie rozumie, jak się stara mu pomóc. Uważa, że dorośli robią wszystko na złość, żeby tylko pokazać, kto tu naprawdę rządzi… Ja nie jestem takim „dorosłym”. Ja nie chcę „rządzić”. Ja tylko CHCĘ, żeby było lepiej. Chcę. Jednak to nie wystarcza… i wtedy pojawia się bezsilność. 

Ubrana w długą szarą suknię oraz bordowy kapelusz. Idzie do mnie nie dotykając podłogi. Sunie. Jest taka przerażająca. Hipnotyzująca. Coś mi się wydaje, że zagości na dłużej…

czwartek, 5 kwietnia 2012

Święta

Czym są dla mnie? Przede wszystkim kilkoma wolnymi dniami od pracy. Dniami, kiedy mogę zajmować się sobą, domem (!!), moją kochaną maszyną. Nie, nie umyłam okien, z tego prostego powodu, że nie lubię tego okropnie. Czynność ta nie ma dla mnie sensu. Jest męcząca, mało zabawna i w ogóle… ble… Za to odkurzyłam mieszkanie. Ha! jestem z siebie dumna.  

Na te święta cieszę się ze spotkania z rodziną i z pysznego sernika mojej teściowej. To już dwie rzeczy, więc w zupełności wystarczy. Zupełnie ignoruję życzenia typu „wesołych świąt” – bo cóż one znaczą? Nie wysłałam ani jednej kartki… ta tradycja też dla mnie jakaś niezrozumiała… wolałabym za to spotkać się z tymi osobami i porozmawiać, niż wysyłać puste życzenia.

Przez te wolne dni, więcej myślę (tak, zdarza mi się). Może o niczym szczególny, ale o życiu tak w zarysie. Ostatnio dużo rozmawiam z różnymi ludźmi, pomagam, opieprzam, motywuję. Różnie mi to wychodzi, ale w większości na plusie. Ostatnio też bardziej tęsknię za swoim Bratem, który aktualnie pracuje w Kanadzie. Jednak już za półtora tygodnia wraca! Jak byliśmy mali, to nie potrafiliśmy czasami wytrzymać ze sobą jednej godziny bez kłótni czy przepychanek, a teraz prawie co dzień wymieniamy chociaż kilka słów na gg. Im człowiek starszy, tym bardziej tęskni za tym co zawsze miał, a nagle mu to odebrano.

Kończąc optymistycznie tą notkę – pogodna na święta ma być gastronomiczna – więc „Panowie jeżeli to się uda, To zalejemy się jak jasna cholera” powtarzając za moim ulubionym poetą („Nadzieja”, Andrzej Bursa)       

piątek, 30 marca 2012

Rekolekcje

Byłam dziś z młodzieżą w naszym lokalnym Domu Kultury na polskim filmie „Wszystko będzie dobrze”. Dla nich to był trzeci dzień rekolekcji, a dla mnie ciekawa okazja do świętowania Dnia Polskiego Ateisty. Dalej będzie spoiler filmu oraz moje osobiste wnioski. Film opowiada o chłopcu, którego matka zachorowała na nowotwór, gdyż nie wywiązała się z obietnicy złożonej matce boskiego. Obiecała, że jak ojciec zapije się na śmierć, to ona pójdzie na kolanach do Częstochowy. Matka boska wywiązała się z umowy, a matka naszego bohatera nie – więc musi ponieść konsekwencje. Tak więc chłopak, żeby uratować swoją matkę postanawia biec do Częstochowy. Nie iść, tylko biec. W tym wszystkim pomaga nauczyciel wuefu – alkoholik. Przy okazji przyplątała się telewizja, która nakręciła reportaż. Generalnie jest to film drogi – nawet nie najgorzej nakręcony. Ukazuje walkę alkoholika ze swoim nałogiem i stare dobre czasy, gdzie bellergot był dostępny w aptece bez recepty. Jak dla mnie film kończy się dobrze – matka umiera (mimo, że syn dobiegł do Częstochowy), a nauczyciel pije do nieprzytomności. Takie jest życie i żadne cuda w nim nie występują. Nie ma dla nich miejsca. Jest to bardzo ciekawe podsumowanie dzisiejszego dnia i tych naszych dziwnych rekolekcji, których nigdy nie rozumiałam…

środa, 28 marca 2012

Niezależność

Ostatnio brak mi czasu. Na wszystko. To pewnie dlatego, że muszę chodzić do pracy. Co dziennie. Chociaż nawet to lubię. Czasami. Można byłoby nawet powiedzieć, że w większości. Jednak, gdy taka wiosenna pogoda za oknem, to ciągnie mnie na rower… a tu praca… a po pracy nie zawsze mam jeszcze siły… W zeszły czwartek zmobilizowałam się i wskoczyłam na swoje dwa kółka po skończonych zajęciach. Musiałam odreagować to co działo się w szkole. Czasem tak trzeba. Od razu poczułam się lepiej, kiedy już nie mogłam złapać oddechu. To jest dopiero życie. Takie szybkie i lekkie, niezależne. Uwielbiam niezależność. Wtedy dopiero czuję, że żyję. Wtedy wiem,  że coś mogę zdziałać. Wtedy coś mi się chce. Nie da się jednak być całkowicie niezależnym od nikogo, ani od niczego. Po prostu się nie da. Nie leży to też w naszej naturze, mojej naturze. Lubię uzależniać od siebie ludzi, ale czasem także uzależniam się sama. Nie walczę z tym, bo wiem, że ta walka nie ma ani szans na zwycięstwo, ani nie zakończy się szybko. A mi przecież ostatnio brak czasu. Bardzo, bardzo…    

czwartek, 15 marca 2012

Dorosłość

Czasem mnie przytłacza… nawet bardziej niż czasem. Wymaga się ode mnie, że będę postępować zgodnie z normami, rozsądnie, poważnie. Dlaczego? Dlaczego nigdy się mnie nikt nie zapytał czy ja chcę dorosnąć? Bo może ja nie chciałam…? a może nie chce teraz? Dorosłość jest męcząca. Bardzo. Nie pozwala robić głupich rzeczy. Dorosłość jest odpowiedzialna. Czasem nawet bardzo nudna. 

Ja wiem, że coś dziś optymizm wyszedł i poszedł się upić, ale… wiosna idzie, a co za tym wszyscy chorują, więc i mnie się obrywa z wielu stron… zmęczona jestem… wszystkim, a najbardziej chyba ludźmi. Kontaktami z ludźmi, którzy coś chcą, ale nie potrafią jasno i wyraźnie sformułować swoich potrzeb. Ludźmi, którzy nie potrafią przejść obok, żeby nie zwrócić na siebie moją uwagę. Ludźmi, którzy zajmują się nie tym co powinni…  

Pewnie dlatego wymyśliłam sobie studiowanie. Studia były dla mnie bardzo dobrym okresem w moim życiu. Bardzo miło je wspominam. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie dość, że to było jeszcze inne studiowanie, to ja byłam młodsza. Chcę sobie jednak udowodnić, że potrafię, że dam radę. A dam? Dopóki nie spróbuję, to się nie dowiem. Wierzę jednak, że dam. Wierzę w siebie, w swoją determinację. Tylko czy warto?   

wtorek, 6 marca 2012

Egoizm

Tak, jestem egoistką. Wcale się z tym nie kryję. I pewnie dlatego neguję istnienie boga. Do tego jestem zbyt leniwa, żeby wierzyć w jego istnienie, któregokolwiek... Nie wyobrażam sobie, żeby czcić kogoś innego niż samego siebie… bo po co? człowiek sam w sobie jest wystarczający piękny, idealny w swej niedoskonałości (chciałoby się napisać „dobry”, ale co to oznacza? że smaczny?), że bóg nie jest mi do niczego potrzebny.

Taka „zabawa” w religie – po co? Czy nie szkoda czasu? Tego, którego mamy tak mało? Chociaż ja uważam, że wystarczająco dużo…

Uważam sama siebie za osobę decydującą o swoim losie, o tym co stanie się ze mną… a przypadek? Przypadek nie istnieje. Wszystko na siebie wpływa. Na wszystko my mamy wpływ, musimy tylko to sobie uświadomić i działać! Tak działać, żeby nie narzekać, żeby być szczęśliwym, żeby robić to na co się ma ochotę!

Wiara w coś nadprzyrodzonego jest na pewno fajną sprawa, ale nie dla mnie. Już nie. 

niedziela, 4 marca 2012

„Czy to jest przyjaźń czy to jest kochanie?”

Co to jest miłość? To przywiązania, zaufanie, bezpieczeństwo. To wszystko to, co przychodzi jak już mija zauroczenie. Miłość to taka przystań, do której się wraca bo zawsze tam ktoś czeka…

Czy miłość jest logiczna? Trochę tak. Czy ogłupia? Czasem, ale to chyba nie miłość tylko zauroczenie. Miłość kojarzy mi się z czymś bardziej statecznym, uporządkowanym. Zauroczenie jest takie burzliwe i szaleńcze. 

Nie powinno się mnie pytać o sprawy związane z miłością czy przyjaźnią. Ja mam swój własny pokręcony świat i swoje zasady, które nie zawsze są zgodne z resztą społeczeństwa... Uważam, że życie jest zbyt krótkie, żeby marnować je na zastanawianie się czy coś warto zrobić, czy należy…

Trzeba walczyć o swoje, brać to co się chce… być asertywny! Trzeba działać! A że czasem popełnia się błędy? Że człowiek się na czymś sparzy czy zawiedzie? Przed tym nie da się uchronić… nie da się od tego uciec. Tak wiem, generalizuję. To taki temat do generalizowania. Każdy ma swoje zasady, swoją etykę i powinien postępować, tak jak on uważa za słuszne, żeby było jemu dobrze i nie robił zbyt dużej krzywdy otoczeniu. Trzeba wypośrodkować. 


piątek, 2 marca 2012

Nowa Zelandia

Kiedyś ten pomysł mocno w nas siedział. Jakieś 9-10 lat temu. Potem, zaczęliśmy układać sobie życie i jakoś pomysł umarł... teraz powrócił...  Trochę trudno, rzucić teraz całe swoje życie i wyjechać na drugi koniec świata, ale jednocześnie wydaje się to takie ekscytujące... że może jednak warto spróbować? Zaczynanie od nowa w nowym miejscu ma swoje wady i zalety.  Jak wszystko na tym dziwnym świecie (tak, generalizuję... bo lubię, bo mi to potrzebne). Jednak Polska - jako kraj do mieszkania i życia, nie ma mi nic do zaoferowania, co by mogło mnie tu zatrzymać. Nie czuję się patriotą, ba, ja nawet nie jestem do końca Polką! Czy warto tu zostać? Czy nie warto spróbować czegoś nowego? póki jeszcze się ma chęć i zapał do tworzenia nowego życia? Boję się. Wiem, że to normalne. Boję się zawsze tego co inne i nieznane. Potem się przyzwyczajam i albo to “coś” polubię, albo zmienię. Nie wiem co będzie dalej, nie wiem co przyniesie jutro. Czasem bezpieczniej jest nie wiedzieć… czasem lepiej poczekać i zobaczyć. Więc poczekamy. Nowa Zelandia nie zniknie jak Nowy Orlean. A może przynajmniej niezbyt szybko.    


edit (04.03)

I tu mi sie jeszcze kojarzy piosenka Strachy Na Lachy - Żyję w Kraju

Czy nie taka mamy Polskę? Czy coś robimy żeby to zmienić? Ja nie, ja zastanawiam się nad zmianą kraju… przykre…

poniedziałek, 27 lutego 2012

Tajemnice

Każdy z nas je ma. Nie da się przed nimi uchronić. Czasem są to ukryte pragnienia czy marzenia, a czasem niesforne myśli, które siedzą gdzieś głęboko w nas i piszczą. Czemu piszczą? Bo chcą się uwolnić, wyswobodzić, a przecież tajemnice muszą być ukryte...

Nie uważam, że ukrywanie czegokolwie przed kimkolwiek jest dobre, jednak są pewne sytuacje w życiu, które może nie zmuszają nas do tego, ale jakby ułatwią czy skłaniają nas do posiadania tajemnic. Uważam, że każdy ma prawo do swojego prywatnego świata. Do swoich i tylko swoich spraw. Nikt nie musi o tym wiedzieć. Ba, nawet nie powinien. Tajemnice nie muszą być złe, mogą, ale nie muszą. Tajemnice to takie malutkie zielone duszki, które przelatują nad uchem i szepczą “jestem, patrzę, pilnuję”. To takie dobre duchy naszego umysłu. Żeby nie zwariować.

poniedziałek, 20 lutego 2012

Rodzicielstwo

Czy lepiej być rodzicem pracującym i dostarczać swoim dzieciom dobra rzeczowe czy być rodzicem niepracującym i własnoręcznie wychowywać swoje dzieci? Tak, wiem, najlepiej to mieć trochę tego i trochę tego, ale załóżmy, że tak nie można. Że trzeba wybrać. Albo jedno, albo drugie. To co lepsze?

Rodzic, który pracuje na cały etat, albo i więcej nie ma za dużo czasu dla swoich dzieci. Daje im więc różne prezenty, wakacje na egzotycznych wyspach, pieniądze na rozrywki. Zagłusza swoje sumienie, a jednocześnie wydaje mu się, że dobrze robi, bo zapewnia swojemu dziecku wszystko co ważne i potrzebne.

Rodzic, który nie pracuje, albo pracuje, ale nie zarabia zbyt dużo - wychowuje swoje dzieci przez spędzanie z nimi czasu. Przynajmniej mu się wydaje, że wychowuje, bo potem i tak przybiega do szkoły z awanturą, że to szkoła zepsuła dziecko i nie potrafi je porządnie wychować!

Co lepsze? albo co gorsze? Jedna i druga sytuacja niesie za sobą ryzyko.  Dziecko wychowywane z małą ilością rodziców (czy można jeszcze mówić wtedy o wychowywaniu??) a dużą ilością dóbr materialnych ma ułatwiony start w życie. Szybko jednak psuje sobie to życie brakiem odpowiedzialności i bezmyślności. Ja tu teraz oczywiście generalizuję, bo tak mi jest łatwiej, ale życie pokazuje, że zawsze są wyjątki od reguły...
Dziecko wychowane przez rodziców, ale bez dużych pieniędzy, próbuje odbić się od “biedy” i ciągle gna do przodu. Ciągle chce więcej. Bardzo często ma ambicje, chce zostać KIMŚ.

Tutaj jeszcze nasuwa mi się taki jeden problem. Czy rodzice, którzy świadomie wybrali wychowanie dziecka zamiast kariery zawodowej, nie winią dziecko na swój wybór? Wiem, że nie powinni, ale czy tak się nie dzieje?

Za dużo w swojej pracy widzę dzieci, które są niedostosowane społecznie, mają problemy w domu czy są po protu smutne, żeby powoływać na ten świat jeszcze jedną istotę... za dużo tu niewiadomych i niepewnych, żebym bawiła się w “rodzicielstwo”... to nie dla mnie...

niedziela, 19 lutego 2012

Nowoczesne małżeństwo

Odbyłam ostatnio taką rozmowę przez gg:

osoba: mąż jest w domu?
ja: nie, wyszedł do knajpy
osoba: sam?
ja: no nie, z kolegami
osoba: a Ty?
ja: a ja nie, przecież jestem w domu
osoba: wy to jesteście naprawdę nowoczesnym małżeństwem

I teraz takie moje zastanowienie. Naprawdę jesteśmy?? Wiem, że wielu ludzi nie może zrozumieć, że nie chcemy mieć dzieci. Jesteśmy zbyt egoistycznie nastawieni do życia i zbyt leniwi, żeby zmieniać całe życie dla dziecka. Nie chcemy i już. Chodzimy osobno na imprezy, ale nie zawsze. Doszliśmy do tego porozumienia już dawno temu. Dlaczego mam męża nie puszczać na imprezy samego? Aaaa... rozumiem... zazdrrrość... nie, to nie ja. Ja tam wolę zaufanie. Każdy z nas robi to co chce, to co lubi - w granicach rozsądku, oczywiście. Są rzeczy, które robimy razem i które sprawia nam przyjemność. Jak dyskusje w sobotę czy w niedzielę rano, przy Yerbie. Testujemy wtedy siebie, kto więcej i szybciej powie i kto pierwszy nie nadąży.
Są rzeczy, które robimy osobno. Wtedy sobie o nich opowiadamy. To też jest przyjemne.

Takie to nasze małżeństwo. Szczęśliwe.

Generalnie nie lubię krytyki. Bardzo, bardzo. Nie lubię głupich ludzi i krytyki. Nie wiem czego bardziej. Chyba głupich ludzi. Jednak jak ktoś krytykuje mój sposób na życie... coś się we mnie gotuje i wzbiera. i wybuchnę, wcześniej czy później, ale wybuchnę. To jest pewne.   

sobota, 18 lutego 2012

Tęsknota?

“Uparła się moja tęsknota, uparł się dziki mój żal … “ (J.Tuwim) ...  tylko za czym? Za czym się tęskni? Za tym czego się nie ma, czego nie można dosięgnąć, co jest dalekie i odległe. Czyż nie? A czasem tęskni się tak po prostu bezsensu... na przekór wszystkiemu i wszystkim. Aktualnie brakuje mi słońca, ciepła wiosennego i wody bieżącej w kranie. Tylko tyle. Takie małe i skromnie mam wymagania.


Przy ostatniej rozmowie z girlfriends, oprócz tematu zazdrości (patrz post wyżej) pojawił się temat motyli w brzuchu i takiego rałszu zakochanego. Że jak się jest już w związku, a tym bardziej w długoletnim, to nie ma już takiego czegoś co przeżywa się na pierwszych randkach. A to przecież takie fajne. Jednak jest to tylko charakterystyczne tylko dla początkowych etapów znajomości, a potem już znika. Pewnie i dobrze, bo można by się wykończyć ciągłymi motylami, ale czasem tego brakuje....

… jak dobrze, że w lodówce czeka na mnie pinot grigio... i krakersy...  

czwartek, 16 lutego 2012

Zazdrość

W luźnych rozmowach z dziewczętami (w angielskim bardzo podoba mi się to słowo: “girlfriends”)wypłynął ostatnio temat zazdrości. Według nich, aby być w związku szczęśliwym trzeba od czasu do czasu tej drugiej osobie powód do zazdrości. Wtedy zazdrosny partner zaczyna się od nowa starać o swoją ukochaną bądź ukochanego, bo wie, że może go stracić. Pokazuje też, że jej czy jemu ciągle bardzo zależy. Przyznam się, że tego nie rozumiem. Dla mnie związek dwojga ludzi opiera się na zaufaniu, odpowiedzialności, miłości, przywiązaniu. Po co ta zazdrość? Czy to może potrzeba zwrócenia na siebie uwagi? To, że się lubi być w centrum zainteresowania? Czy ja, aby utrzymać swoje małżeństwo, mam dawać mężowi powody do zazdrości? Czy to o to chodzi? Jeśli o to, to ja chyba tak nie chcę... Zazdrość jest dla mnie bardzo złym uczuciem i niepotrzebnym w ogóle. Nic, a nic. Nie che mieć z nią nic do czyniena... jest dla mnie jak rollercoaster.... w górę i w dół, aż do zawrotów głowy... i jeszcze raz... a potem się leciiiii, i jak cię ktoś nie zatrzyma, to się już nie wstaje... zazdrość jest zła i niszcząca. Lepsza jest szczera rozmowa, jak coś się dzieje i dojście do wspólnych wniosków i kompromisów. Takie moje zdanie.

środa, 15 lutego 2012

Włoski i nauka rysunku

Czasem robię głupie rzeczy. Czasem bardziej, czasem mniej. Niektórzy pewnie posunęliby się do stwierdzenia, że bardzo często, jednak to nie tak. Uważam siebie za rozsądną, zorganizowaną osobę, która od czasu do czasu musi zrobić coś co wykracza poza ustalone normy zachowania. Chociaż trochę. Życie jest krótkie i trzeba brać z niego pełnymi garściami ile się da i wtedy kiedy tylko się da. W tym miejscu można by wtrącić kilka słów o konsekwencjach swego postępowania, ale po co? Po co psuć te kilka ciekawych linijek tekstu, które są takie beztroskie i bezmyślne? Choć raz nie przejmujmy się konsekwencjami!    

Jak to zwykle bywa, wpadłam po porannej Yerbie na szalony pomysł: CHCE SIĘ NAUCZYĆ WŁOSKIEGO! Mieliśmy w tym roku robić ocieplenie domu… mieliśmy (jak widać, czas przeszły)… jednak funduszy ci u nas za mało, jak zawsze zresztą, nic nowego. Trzeba robić to na co się ma ochotę w danej chwili i chyba wytrzymamy jeszcze rok bez ocieplonego domu? To jeszcze kwestia do przemyślenia, bo znając nas to może uda się jedno i drugie. Wiem, że już może lata nie te, ale G wierzy, że mi się uda, więc może warto spróbować? A G będzie rysował… jak dobrze mieć marzenia, chociaż takie małe, malutkie…

wtorek, 14 lutego 2012

Wybory vs komplikacje

Czasem (to chyba ostatnio moje ulubione słowo) musimy wybierać. Życie stawia przed nami wybory. Albo raczej my je sami sobie tworzymy, a potem całą winę przypisujemy “życiu”. Bo tak łatwiej. Tak wygodniej. Nie wszystko jest takie skomplikowane jak nam się wydaje. Wiele rzeczy czy spraw komplikujemy sobie sami, na swoje własne życzenie. Czyż nie jest tak? Nie lubimy nudy, rutyny i spokojnego bezproblemowego życia. Uwielbiamy narzekania, użalania się nad losem i tym, że ciągle jest za mało … za mało czasu, za mało pieniędzy, za mało...  A GUZIK! Kocham swoje życie! Uwielbiam spokój i rutynę i jestem bardzo zła, jak ktoś zakłóca mi mój porządek. Nie mam za mało czasu, tylko czasem trwonię go bezsensu, ale to też lubię! Nie mam za mało pieniędzy, tylko taką pracę, która jest średnio płatna, ale ją lubię! Mam czasem za duże wymagania, za dużo złości w sobie, ale to tylko moja wina, że tak jest, bo z tym nie walczę... nie widzę potrzebny.  

Naiwność i głupota ludzka (moja?)

Jak głupi może być człowiek w wieku 30-paru lat? Bardzo głupi i bardzo naiwny. Ciągle wierzy, że życie ma jakiś większy sens, że coś może zmienić. On sam. Tak całkiem sam. Naiwnie w to wierzy. Ma ideały i jakieś wartości, których próbuje się trzymać. Próbuje, bo nie zawsze mu to wychodzi. I czasem z buta dostaje. Ale się podnosi, bo musi, bo chce, bo ciągle jednak wierzy, że życie ma sens. Bo nawet lubi swoją pracę. Czasem bardziej, czasem mniej, ale lubi. Ale cóż z tego, jeśli inni próbują mu tą radość odebrać? Nie dać się! To chyba jedyna taka rada. Nie dać się i ciągle iść do przodu i ciągle wierzyć. Wierzyć w naukę, w ludzi, w ten świat, który choć czasem smutny i szary, to w większości jest naprawdę cudowny i niezbadany.

Może trochę zbyt pesymistycznie dziś, ale czasem trzeba. Trzeba zostać zrzuconym, trochę spaść, aby się podnieść. Bardzo szybko i bardzo skutecznie. Także to czynię. Z nadzieją na lepsze jutro… bo nadzieja, to takie miłe uczucie.

„Większość nauczycieli traci czas na zadawanie pytań, które mają ujawnić to, czego uczeń nie umie, podczas gdy nauczyciel z prawdziwego zdarzenia stara się za pomocą pytań ujawnić to, co uczeń umie lub czego jest zdolny się nauczyć.” A. Einstein

niedziela, 12 lutego 2012

Podróż za 8,50zł

W pociągu ciepło, nawet można powiedzieć, że przytulnie. Za oknem śnieg i szybko  zmieniające się widoki. Jadę na kurs. Kurs dosyć nudny. To nie tak, że zaparłam się, że niczego nie chcę się nauczyć. Nie, wręcz przeciwnie. Miałam bardzo duże oczekiwania i wiązałam z tym kursem spore nadzieje, ale czego można się spodziewać po wykładowcach, którzy są z innego pokolenia? Albo nawet z innego świata... Podejście jednego pana, jest takie, że najlepsi nauczyciele to byli przed wojną, że dyrektor szkoły musi dobrze prowadzić i mieć bardzo ładnie ułożone życie osobiste (w domyśle: nie może być np. rozwodnikiem). Czekałam tylko na stwierdzenie, że dyrektor musi być głęboko wierzącym i praktykującym katolikiem... normalnie bym wyszła...


Dawno nie marnowałam czasu w taki dziwny sposób. Jak na razie, nic nie wyniosłam z tego kursu. A nawet wniosłam - opłatę. Czasem jednak trzeba coś zrobić, że można było ruszyć z czymś dalej... ech... byle do czerwca...

Czasem nie trzeba czegoś naprawiać...

Jak coś się zepsuje, to co robimy? Bierzemy się za siebie (lub za męża, tudzież innego człowieka) i naprawiamy, żeby działało jak poprzednio. A co się okazuje potem? że trzeba było to zostawić, jak się zepsuło...

Przykład:

zepsuła się spłuczka w toalecie. No i woda, cały czas ciekła, leciała, kapała. No to się zakręcało zawór, żeby tej wody nie ubywało, bo przecież za nią się płaci. I jaki tego skutek? Woda zamarzła... po prostu, w sobotę rano, woda zamarzła i nie ma. A tak, jakby sobie ciągle leciała, to może by nie zamarzła? Tak przynajmniej twierdzi pan z wodociągów.

Trzeba przyznać, że brak wody, bieżącej wody, jest chyba gorszy od braku prądu. Albo przynajmniej tak samo zły...

...byle do jutra...będą rozmrażać rury... i już nigdy niczego nie będę chciała reperować, bez głębszego zastanowienia się nad tym czy to naprawdę ma sens...

Miłej niedzieli.

środa, 8 lutego 2012

Śledzie z jajkiem

a dokładniej to jeden śledź i jedno jajo. Już zjedzone. Dobre, bo samo białko. I Yerba do przepicia. Wiem, że już późno, ale stała sobie biedna Yerba dwa razy zalana, no to trzeba było ją pocieszyć... ...

Ale o czym ja tu... a... brak prądu. Wczoraj. Jakaś awaria na linii była i całe miasto (prawie, jak się okazało) bez prądu na ponad godzinę. Niby nic wielkiego, ale jednak. Nic nie działa, bo nie ma prądu. Szukanie na gwałt świeczek, bo o świecznikach to nawet nikt nie pamięta gdzie są, ale świeczki się znalazły.

Niby nic... tylko godzina bez prądu, ale problem nawet ze zrobieniem herbaty - bo czajnik elektryczny. Kuchenka też nie odpala bez prądu, więc trzeba zapałki poszukać. Dobrze, że kominek prawdziwy, bo i ciepło daje i trochę światła.

Nie wyobrażam sobie teraz życia bez tych pędzących elektroników. Bylibyśmy całkiem bezbronni i bezsilni. Wszystko trzeba by zacząć od początku... a to przecież nie takie proste...

poniedziałek, 6 lutego 2012

Zima trzyma

Tej zimy, nie powiem, mróz trzyma, czasem nawet bardziej niż zwykle. Jednak jakoś mi to tak bardzo nie przeszkadza jakby się mogło wydawać, albo jak być powinno.

Byłam przez weekend u rodziny. Widziałam się z koleżanką z liceum.Umawiając się z nią na to spotkanie pisała:"nie straszny Ci mróz?" Nie, nie straszny. Jakoś tej zimy nic nie jest mi straszne..., dziwne, nie? Może to przez palący się kominek, może przez zadowolenie z życia? może przez wszystko co się dzieje wokół, co kształtuje moje pozytywne (?!) nastawienie do świata...

Lubię spacerować w ten mróz. Lubię przemieszczać się z miejsca na miejsce... może dlatego, że nie robię tego co dzień, że nie robię tego "bo muszę" tylko dlatego, " że chcę".

Dziwna ta zima... weselsza niż zwykle...

niedziela, 5 lutego 2012

Drażliwy temat - religia

Witam,

po wczorajczym wieczornym spotkaniu rodzinym doszłam do wniosku, że temat religii jeszcze ciągle jest tematem drażliwym. Dlaczego do najbliższych niedociera, że nie wszyscy są katolikami?, że nie ma czegoś takiego jak wierzący - niepraktykujący... to jakaś hipokryzja...

Dlaczego tak trudno uwierzyć, że ja nie wierzę? że mi to nie jest potrzebne do życia? jestem zbyt egoistyczna, żeby wierzyć w kogoś innego niż w siebie :)