od zawsze wierzyłam w magię. Nie, nie tak. Od zawsze
wierzyłam w MAGIĘ. Teraz lepiej. Zawsze wiedziałam, że jest, że istnieje, że
kiedyś się przekonam, że mam rację. No bo przecież nie da się nie wierzyć w coś
tak bardzo nierealnego, coś tak pięknie ulotnego, coś, co zdarza się raz na
jakieś miliony razy.
(To tak jakby nauczyć się chodzić na dwóch nogach i ktoś
mówi, że nie, trzeba wrócić do pełzania na czworakach. No nie da się już,
przecież.)
Bo magia to taka dama ubrana w ciemno zieloną suknię, która
idąc nie dotyka stopami ziemi. W jej włosach chowają się wszystkie pragnienia i
marzenia świata. W zakamarkach spódnicy znajdują się wszystkie najdrobniejsze
kaprysy. W kokardach kapelusza umieszczone są wszystkie złożone obietnice. Na
szyi ma zawieszony medalion, a w nim znajduje się to co uznawane jest za
największy skarb na tej ziemi.
(Z tą przyjaźnią to trochę jak z obcą cywilizacją. To aż
niemożliwe, żeby nawet i w jednej galaktyce, przy jednej gwieździe i krążącym
przy niej układzie planetarnym, tylko na jednej planecie, było życie. )
I ten skarb… ten skarb nie jest dla wszystkich. Jest tylko
dla tych, którzy chcą po niego sięgnąć, którzy potrafią się z nim obchodzić,
którzy zdają sobie sprawę z jego kruchości i delikatności, a jednak… jednak
pewni są tego, że u nich będzie bezpieczny. To dla nich jest, tylko dla nich.
Rozmawiali o sprawie ostatnio bardzo ich obchodzącej: o
formowaniu osobowości- przez wzajemne oddziaływanie: analizowali dodatnie i ujemne wpływy. Jakie na
siebie wywierają. Zbliżała się godzina
policyjna, trzeba się było rozstać. Rudy był bardzo ożywiony i pogodny. - Nie mam teraz żadnych zmartwień -
mówił do przyjaciela - Choćbym nawet chciał,
nie mam. Teraz ty musisz się zacząć czymś martwić. Wieczorem przed snem Zośka zatelefonował do Rudego. W ostatnich
miesiącach czuli się ze sobą wyjątkowo dobrze, zgadzali w poglądach na świat, na wypadki, na
ludzi. Pasjonowały ich te same zadania. Zapatrzeni
byli w te same rzeczy nieuchwytne a tak ważne, że malały wobec nich wszystkie inne problemy życia. Wymiana najbłahszych zdań sprawiała im
przyjemność, Zośka telefonował bez żadnego
powodu - ot tak, żeby powiedzieć dobranoc. Rudy leżał już w łóżku i na bosaka przybiegł
do telefonu. - Dobranoc - odpowiedział przyjacielowi. („Kamienie na szaniec”)