poniedziałek, 29 kwietnia 2013

MAGIA


od zawsze wierzyłam w magię. Nie, nie tak. Od zawsze wierzyłam w MAGIĘ. Teraz lepiej. Zawsze wiedziałam, że jest, że istnieje, że kiedyś się przekonam, że mam rację. No bo przecież nie da się nie wierzyć w coś tak bardzo nierealnego, coś tak pięknie ulotnego, coś, co zdarza się raz na jakieś miliony razy.

(To tak jakby nauczyć się chodzić na dwóch nogach i ktoś mówi, że nie, trzeba wrócić do pełzania na czworakach. No nie da się już, przecież.)

Bo magia to taka dama ubrana w ciemno zieloną suknię, która idąc nie dotyka stopami ziemi. W jej włosach chowają się wszystkie pragnienia i marzenia świata. W zakamarkach spódnicy znajdują się wszystkie najdrobniejsze kaprysy. W kokardach kapelusza umieszczone są wszystkie złożone obietnice. Na szyi ma zawieszony medalion, a w nim znajduje się to co uznawane jest za największy skarb na tej ziemi.

(Z tą przyjaźnią to trochę jak z obcą cywilizacją. To aż niemożliwe, żeby nawet i w jednej galaktyce, przy jednej gwieździe i krążącym przy niej układzie planetarnym, tylko na jednej planecie, było życie. )

I ten skarb… ten skarb nie jest dla wszystkich. Jest tylko dla tych, którzy chcą po niego sięgnąć, którzy potrafią się z nim obchodzić, którzy zdają sobie sprawę z jego kruchości i delikatności, a jednak… jednak pewni są tego, że u nich będzie bezpieczny. To dla nich jest, tylko dla nich.


Rozmawiali o sprawie ostatnio bardzo ich obchodzącej: o formowaniu osobowości- przez wzajemne oddziaływanie:  analizowali dodatnie i ujemne wpływy. Jakie na siebie wywierają.  Zbliżała się godzina policyjna, trzeba się było rozstać. Rudy był bardzo ożywiony i  pogodny. - Nie mam teraz żadnych zmartwień - mówił do przyjaciela - Choćbym nawet  chciał, nie mam. Teraz ty musisz się zacząć czymś martwić. Wieczorem przed snem Zośka  zatelefonował do Rudego. W ostatnich miesiącach czuli się ze sobą wyjątkowo dobrze,  zgadzali w poglądach na świat, na wypadki, na ludzi. Pasjonowały ich te same zadania.  Zapatrzeni byli w te same rzeczy nieuchwytne a tak ważne, że malały wobec nich wszystkie  inne problemy życia.  Wymiana najbłahszych zdań sprawiała im przyjemność, Zośka telefonował bez  żadnego powodu - ot tak, żeby powiedzieć dobranoc. Rudy leżał już w łóżku i na bosaka przybiegł do telefonu. - Dobranoc - odpowiedział przyjacielowi. („Kamienie na szaniec”)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz